O trudnym rywalu jakim są wulkany, o samotnych wędrówkach nieuczęszczanymi szlakami i (nie)bezpieczeństwie wypraw opowiada Grzegorz Gawlik – podróżnik, alpinista, dziennikarz i pomysłodawca projektu „100 wulkanów”.
iExpert Sport: Pokonałeś 60 tys. km w 112 dni, zdobyłeś 18 wulkanów i Aconcaguę oraz dotarłeś do 15 innych istotnych miejsc wulkanicznych, co było najtrudniejsze podczas tej wędrówki?
Projekt tego przedsięwzięcia to był materiał na 4 poważne wyprawy. A zrobiłem to podczas jednej. Nie przeszkodziło mi w tym dwukrotne odmrożenie stóp i kilkukrotne zdarcie ich na wulkanach. Ani upadek ponad 200 metrów zlodzonym żlebem. Mrozy dochodzące do minus 35 stopni Celsjusza (temperatura odczuwalna minus 50 stopni), huraganowe wiatry, śnieżyce i burze z piorunami na wysokości 6800m, trujące gazy i kilkumetrowe śnieżne zaspy – też nie powstrzymały mnie przed realizacją planu wyprawy. Co nie zmienia faktu, że ból kontuzjowanych części ciała czasami był trudny do zniesienia.
 
Wspominałeś, że podczas wyjazdu zapomniałeś zaplanować choćby jednego dnia na odpoczynek. Narzuciłeś sobie bardzo intensywne tempo. Jesteś przyzwyczajony do takiego trybu wędrówek?
Wszystkie moje wyprawy takie są. Skrajnie intensywne. By w jak najkrótszym czasie osiągnąć jak najwięcej. Plan wyprawy jest jak rozkaz w wojsku – musi być wykonany.
 
Sieć obiegło zdjęcie Twoich stopionych butów na aktywnym wulkanie… Mimo że wcześniej widziałem, że to co robisz jest niebezpieczne, wymaga maski przeciwgazowej, rękawic i kasku, ale… to zdjęcie zrobiło na mnie ogromne wrażenie.
Bo wulkany niszczą wszystko – to takie moje powiedzonko. I te aktywne i te wygasłe. Te pierwsze szybciej. Producenci sprzętu nie przewidzieli, że ktoś będzie chodził po podłożu przekraczającym 100 stopni Celsjusza. Jak również chodzenia po zastygłej ostrej lawie, działającej jak tarka. Od pierwszych dni wyprawy kolejne elementy sprzętu lądują w koszu na śmieci. Pod koniec muszę sobie kupić ubranie, bym miał w czym wrócić do kraju.
 
Sam przyznajesz w wywiadach, że to trochę niebezpieczna fascynacja. Jest się czego bać zdobywając wulkan?
Na tych naprawdę aktywnych wulkanach, które lubię najbardziej, w każdej chwili może dojść do erupcji. Gdyby nastąpiła podczas mojego pobytu na skraju albo wewnątrz krateru, kolejnego wywiadu bym nie udzielił. Ponadto gazy i brak atmosfery do oddychania, temperatury wyziewów wulkanicznych nierzadko wynoszące kilkaset stopni Celsjusza. Jak również dzikość miejsc, samotność i brak łączności. Nawet niewielka kontuzja może okazać się śmiertelnym zagrożeniem.
Wysokość – często ponad 6 tys. m n.p.m., temperatura, trujące gazy i osypujące się skały zmuszają do używania maski przeciwgazowej, gogli ochronnych, rękawic i kasku. Zazwyczaj w promieniu wielu kilometrów nie ma nikogo, kto w razie wypadku mógłby Ci pomóc, a najmniejsza erupcja w takiej chwili to śmiertelne zagrożenie. Ten opis spełnia chyba definicje sportu ekstremalnego?
Pewnie masz rację. Sprawia mi to jednak mnóstwo radości. Fajnie jest zrobić czasami coś jako pierwszy człowiek w historii czy Polak. Wulkany dają taką możliwość.
 
Co czujesz kiedy jesteś na szczycie? Masz czas, by rozkoszować się osiągniętym celem czy w głowie masz kolejne zadania – rejestracja istotnych informacji, zdobycie materiału badawczego?
W moim wulkanicznym projekcie zdobywanie szczytów dla samego zdobywania już dawno przestało być istotne. No bo jaką miałoby wartość, poza prywatną satysfakcją, że wszedłem utartą ścieżką na wierzchołek jak ileś osób przede mną i zszedłem? Żadnej. Dlatego staram się wybierać własne drogi, a gdy już osiągnę najwyższy punkt, to dopiero zaczyna się moja praca. Nie kwadrans pobytu, kilka fotek i w dół, tylko przyglądanie się skałom, poszukiwanie aktywności wulkanicznej, pobieranie próbek. Czasami prowadzi to na dno krateru, innym razem muszę dojść do innej części masywu, gdzie wypatrzyłem coś ciekawego. Nierzadko mój pobyt w rejonie szczytu trwa kilka dni albo kilkukrotnie wchodzę na niego, by kontynuować wyznaczone zadania. Nie przeszkadza mi w tym brak tlenu w powietrzu, wtedy jest tylko trudniej i dłużej.
 
Poznaliśmy się kiedy pytałeś o ubezpieczenie Bezpieczny Powrót. Szukałeś polisy, która działałaby na dużych wysokościach, powyżej 6 tys. m n.p.m., ale chyba na takiej wysokości trudno wezwać pomoc? Zwłaszcza, że podróżujesz sam.
W moim wypadku trudno, bo jestem sam, w dzikich miejscach i nie mam telefonu satelitarnego. Ale na każdej wyprawie jestem ubezpieczony, bo według mnie ma to sens. Nigdy do tej pory go nie użyłem, ale jego posiadanie zapewnia spokój psychiczny. A jeśli uda mi się przeżyć wypadek, dotrzeć do ludzi, ewakuacja i szybko podjęte leczenie, będą na wagę złota.
Dobre ubezpieczenie, dopasowane do rodzaju działalności, daje możliwość wezwania helikoptera, sprawnego leczenia, specjalistycznego transportu do kraju. Bezpieczny Powrót spełnia moje oczekiwania, działa nawet na najwyższych wulkanach świata – wybrałem opcję obejmującą tereny bardzo wysoko położone – do 7 600 m n.p.m. i obejmuje wszystkie podejmowane przez mnie aktywności. Pewnie przede wszystkim kojarzony jestem z wulkanami, ale moja działalność podróżnicza jest znacznie szersza, dlatego Bezpieczny Powrót to dobre ubezpieczenie, obejmujące wszystkie podejmowane przeze mnie aktywności.
 
Grzegorz, opowiadasz o terenach wulkanicznych na Słowacji (góry Vyhorlat) i Węgier (wygasłe wulkany nad Balatonem) oraz o wielu innych w różnych zakątkach świata. Twój blog to lekcja geografii, na którą czeka się z niecierpliwością.
Zawsze lubiłem pisać, no i szkoda, by moja wiedza oraz zdjęcia się zmarnowały. Internet daje dzisiaj wspaniałe możliwości. Staram się, by moje teksty były ciekawe i wielofunkcyjne. Jedni znajdą w nich interesujące materiały geograficzno-przyrodnicze albo przewodnikowe. Inni czytają je jak książkę przygodową. Nie uciekam od kontrowersyjnych tematów i przedstawienia własnych poglądów. Co w dzisiejszych czasach, tzw. poprawności politycznej, pisania o niczym, i nie narażaniu się nikomu, nie jest powszechne.
Moja działalność podróżnicza jest znacznie szersza niż zdobywanie wulkanów. Góry wysokie, tereny polarne i lodowce, pustynie, tropikalne lasy, największe miasta świata i spektakularne obiekty przemysłowe. Najcenniejsze dla światowego dziedzictwa zabytki. Egzotyczne zwierzęta, rzeki, jeziora, morza. Kultura i zwyczaje odwiedzonych narodów. I jeszcze mógłbym wymienić kilka innych rzeczy. Niestety doba ma tylko 24 godziny i nie na wszystko jest czas.
 
Jak sam przed chwilą wspomniałeś, nie jesteś z tych osób, które wchodzą na wierzchołek wulkanu i z niego schodzą. Na tym nie kończy się Twoje działanie, realizujesz także cele badawcze. Zdaje się, że naukowcy, z którymi współpracujesz bardzo cenią sobie taką współpracę. W końcu niewielu jest takich zapaleńców, którzy wdrapują się na aktywne wulkany i wchodzą do kraterów.
Nawet jeśli dana instytucja byłaby wstanie finansowo kogoś wysłać w konkretne miejsce, to nie mogą znaleźć chętnego. Z kolei zachodni naukowcy przyzwyczajeni są do siedzenia przed ekranem i obserwacji wulkanów przez satelity.
Fizyczne chodzenie po nich to duży wysiłek, na co ochotę mają nieliczni. Uwielbiam wulkany, czuję sie na nich, jakbym odwiedził inną planetę. Podróż w kosmos mi nie grozi, co stwierdzam ze smutkiem, znalazłem więc swój kosmos na Ziemi.
 
Kiedy opowiadasz o swoich samotnych wyprawach na szczyty wulkanów mam wrażenie, ze bywają bardziej ekstremalne niż górskie wyprawy. Twoje 15-letnie doświadczenie procentuje… podczas zdobywania kolejnych wulkanów przydaje się wiedza zdobyta z czasów gdy wspinałeś się, podróżowałeś czy ważniejsza jest wiedza o samym sobie – możliwościach i ograniczeniach?
Wszystko co wymieniłeś jest bardzo ważne. Dodałbym jeszcze silny organizm i psychikę, jak również brak blokady w mózgu, która by mnie ograniczała. U większości osób uaktywnia się „bezpiecznik”, który każe zawrócić, bo jest zbyt niebezpiecznie. Mój jest zepsuty, dlatego mogę robić to co robię.
Dzisiaj w górach wysokich są różne firmy usługowe, które wydatnie mogą ułatwić wejście na szczyt. Jest pełno wspinaczy, wydeptane ścieżki, bazy z łącznością satelitarną, drogi, zamontowane liny poręczowe, służby ratunkowe. Natomiast na wielu wulkanach nie ma nic, już samo dotarcie pod nie jest nie lada wyzwaniem. A te aktywne są nieprzewidywalne i niestabilne. Mogą w każdej chwili wybuchnąć. A i między erupcjami wydobywają się trujące gazy, panują bardzo wysokie temperatury. Kruche skały, rozpadliny i pęknięcia. Zero ludzi. Występują tutaj zagrożenia niespotykane na nie-wulkanach.
 
Grzegorz… co następne i kiedy? Kiedy przyjrzeć się Twoim wyprawom, to trzeba przyznać, że są doskonale zaplanowane, harmonogram realizowany z zegarkiem w ręku, nie ma tam zbyt wiele przypadkowości… ale może jest jakieś miejsce na ziemi, które chciałbyś zobaczyć bardziej niż inne.
Te charakterystyczne elementy moich wypraw, które wymieniłeś, to klucz do sukcesów. Z tego samego powodu podróżuję samotnie. Nie pozwalam sobie na chwile słabości, nie odpuszczam, potrafię zaryzykować, dlatego wszystkie dotychczasowe moje wyprawy zakończyły się sukcesem. Niektórzy zrobili leitmotiv z tego, że im się nie udaje, mimo wielu prób. Ja wolę być tak przygotowany, by się udawało. To co chcę i tak jak chcę. Szkoda marnować czas i pieniądze na wracanie w to samo miejsce, by poprawiać.
To co robię nazywam pasją wyczynową. Ma bardzo wiele wspólnego ze sportami wyczynowymi. Przygotowania, treningi, plany. Potężne koszty, bez ich ponoszenia nie ma sukcesów. I trzeba trafić ze szczytem formy w kluczowym momencie wyprawy. Są też różnice. Oprócz elementów sportowych w wyprawie, są elementy eksploracyjne, naukowe, podróżnicze. Trudno zmierzyć czas, odległość. Są zmienne, jak pogoda, nierzadko ekstremalna.  I rywal jest inny. Jest nim natura, przy której człowiek jest na dużo słabszej pozycji. Jeszcze jedna ważna rzecz, jak doznam kontuzji w trudnym terenie podczas samotnej wędrówki, nie przybiegnie do mnie sztab medyczny, nie podjedzie karetka. Zostanę tam na zawsze.
Kolejne projekty wypraw dopasowuję do możliwości finansowych i czasowych. Każdy kontynent kryje regiony, które mnie fascynują. Szczególnie bliski jest mi tzw. pacyficzny pierścień ognia, gdzie znajduje się ponad 75% ziemskich aktywnych i potencjalnie aktywnych wulkanów. Moje motto to: rok bez wyprawy to rok stracony.
Grzegorz czego Ci życzyć…
To brzmi jak banał, ale zdrowia i bym wracał z kolejnych wypraw.
 
 
Grzegorz Gawlik – podczas ostatniej wyprawy do Ameryki Południowej i Ameryki Północnej dokonał odkryć o międzynarodowym znaczeniu. Eksploracja dwóch wulkanów: Ojos del Salado (6896 m n.p.m.) i Llullaillaco (6739 m n.p.m.) obaliła dotychczasowe przekonanie, że najwyższym aktywnym wulkanem na świecie jest Ojos. Grzegorz ustalił, że najwyższym aktywnym wulkanem jest Llullaillaco i odnalazł sześć jezior, które znajdują się na wysokościach od 6350 m n.p.m. do 6510 m n.p.m. – w tym trzy jeziora, które znajdują się wyżej, niż dotychczas uważane za najwyższe na świecie.
W niewiele ponad miesiąc zdobył 3 najwyższe góry Ameryki Południowej plus 6-tą, jednocześnie trzykrotnie stając na najwyższym wulkanie świata i zdobywając trzy najwyższe wierzchołki drugiego ziemskiego wulkanu pod względem wysokości. Natomiast w Ameryce Północnej w 5 dni osiągnął wierzchołki dwóch najwyższych wulkanów kontynentu, w tym Popocatepetl w trakcie erupcji. Wszystko samotnie, bez łączności.
Rozmawiał: Hubert Sobczyński z iExpert.pl, firmy która sponsoruje Grzegorzowi Gawlikowi ubezpieczenie Bezpieczny Powrót w opcji do 7 600 m n.p.m. z rozszerzeniem pojedynczej wyprawy do 16 tygodni.